(Uwaga! mogą być spojlery, ale w sumie nie wiem)
Nie ukrywam, odczuwam delikatną tremę; nie dlatego, że moja twarz trafi na jakąś stronę, bo to już się wcześniej zdarzało, ale nigdy nie pisałem niczego „tak od siebie” i czegoś co będzie do wglądu dla każdego. Tak więc proszę was- wybaczcie mi wszystkie błędy składniowe, gramatyczne i wszystkie inne 🙂 Aaa, jeszcze jedno, jako fanboy Jeremy’ego Clarksona mogę odjechać nieco w stronę felietonu- zignorujcie to 😉
Ale wróćmy do książki- „Zdobywcy”, której autorem jest Roger Crowley to pozycja, która zajmuje wyjątkowe miejsce w mojej domowej biblioteczce. Nie dość, że polecił mi ją jeden z moich najbardziej ulubionych profesorów na studiach, „pochłonąłem” ją całą w ciągu 2 dni to jeszcze w czasie moich wakacji w Grecji- same dobre wspomnienia, rzekłbym „kombo endorfin”.
„Zdobywcy” to opowieść o ekspansji Portugalczyków na Oceanie Indyjskim. Czytając ją, czułem się jak przed wieloma laty grając w gry RTS. Znacie to uczucie jak rozpoczynacie rozgrywkę i otacza was mgła i mapa jest jeszcze nieodkryta?- to właśnie takie uczucie towarzyszyło mi niemal cały czas podczas lektury. Wiadomo, jako osoba żyjąca w XXI wieku mam świadomość ogromu świata, geografii Ziemi oraz innych czynników, nazwijmy je „podróżo-poznawczo-twórcze”. Mimo to, zagłębiając się strona po stronie z zapartym tchem śledziłem losy bohaterów i sam się często łapałem na tym, że odnalezienie jakiegoś lądu, który oczywiście znam jak i wy drodzy czytelnicy, przyprawiał mnie o euforię równą tej, kiedy w ostatnim czasie to jest chyba 2021r. łazik Perseverance wylądował na Marsie, a przypomnę, mówię tu o wyczynach, które są wiedzą ugruntowaną w historii i świadomości ludzi.
Kolejnym ciekawym aspektem, który odczuwałem podczas czytania, to fakt, że im dalej się zagłębiałem, odczuwałem, że Świat jaki znali ludzie do okresu średniowiecza w Renesansie zaczyna się dla nich kurczyć- biegnę z wytłumaczeniem. Na początku wypraw odkrywców, w tekście odczuwałem ciężar i odległość podróży, które przebywają- co najlepsze na mapie jest to odległość, która jest niczym w porównaniu do „trasy” Portugalia- Ocean Indyjski. Z biegiem lat, z biegiem kolejnych wypraw, dystans się wydłużał, jednocześnie doprowadzając do „kurczenia się świata” i w moim odczuciu do rozpoczęcia globalizacji.
Z oczywistych względów nie chcę tutaj spojlerować całych rozdziałów tego dzieła, bo za takie, według mnie należy uznać tę książkę.
Po przebrnięciu przez tą pozycję, zacząłem szukać innych książek tego autora, tym bardziej, że słyszałem, że są równie dobre. Jak się okazało, w języku polskim jego książek za wielu nie było (mimo, że w miarę dobrze władam angielskim, wolę czytać w rodzimym) a jak już jakieś były to z cenami, które mnie odstraszały. Teraz, spragniony jego twórczości sprawdzając jakiś czas temu, nie mogłem znaleźć w „polskich interentach” nawet tych anglojęzycznych- peszek :(.
Reasumując, książkę polecam- dla kogo? w sumie… dla każdego. Jest napisana bardzo „przyjaznym” językiem, można się dowiedzieć wielu ciekawostek a potem szpanować wśród znajomych, że to i tamto- ale uwaga, wśród znajomych, którzy pasjonują się historią- z doświadczenia wiem, że w gronie „nie historiolubnych” temat szybko zaginie w odmętach innych, zazwyczaj bieżących tematów choć zdarzają się wyjątki :).
I tak oto napisałem pierwszą recenzję? Raczej, tak jak na wstępie wspominałem- mini felieton. Pamiętacie co macie wówczas zrobić?- oczywiście zignorować fakt, że przeczytaliście felieton, i sięgnąć po książkę „Zdobywcy”- polecam 🙂 pisał to Ja! – Ralf
Dodaj komentarz